Rozdział 2

Wejść! – Usłyszała groźne warknięcie zza drzwi. Zestresowała się. Brawo, Elizabeth, właśnie popełniłaś swój pierwszy błąd w pracy – zdenerwowałaś szefa, zakpiła z siebie w myślach i ostrożnie uchyliła drzwi. Zerknęła do środka i ujrzała dyrektora szpitala, który stał tyłem do niej, oglądając panoramę Kalifornii. Na pierwszy rzut oka wyglądał na wyluzowanego, ale Eliza wiedziała, że jest zły. Wślizgnęła się cicho i przyjrzała mu się. Ręce miał splecione z tyłu, a na dźwięk zamykanych drzwi nawet nie drgnął. Dziewczyna spoglądając na jego odbicie w szybie, mogła dostrzec, iż nie był w najlepszym humorze. Skuliła się w sobie i przygryzła wargę. Czyżby rozdrażniło go to, że się spóźniła tylko piętnaście, a może aż piętnaście, minut? Usiadła na krześle, które pamiętała z rozmowy o pracę i założyła nogę na nogę, czekając, aż dyrektor zacznie coś mówić. Ta cisza ją przytłaczała. Była zmęczona, śpiąca, a teraz dołączył do tego wszystkiego strach. Stłumiła ziewnięcie i spojrzała na biurko szefa. Nie było stosów papieru, zaledwie dwie kartki z jakimś drukiem. Ołówki były naostrzone i równo ułożone na krawędzi mebla, natomiast długopisy leżały w małym, metalowym koszyczku. Podniosła oczy ku górze i dostrzegła,  że żadna z lamp nie jest włączona. Elizabeth nie wiedziała, co zrobić. Chris dalej milczał, nie miała pojęcia dlaczego. Może oczekiwał, że to ona zacznie rozmowę? Już miała coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Bała się, że jej pracodawca jest na nią zły i zaraz zacznie krzyczeć. Nie cierpiała krzyku. Lękała się go. Kojarzył jej się z problemami, karą i presją.

Dlaczego spóźniła się pani aż piętnaście minut? Czyżby mój cenny czas panią nie obchodził? – Jego głos był oschły, cichy, ostry i bez emocji, ale Elizabeth wyczuła w nim gniew. Zadrżała ze strachu. Co go ugryzło? Na pierwszej rozmowie i na kolacji był normalny, wyluzowany i wesoły, a teraz? Tak nagle zmienił się w surowego szefa, który wylicza pracownikowi każdą sekundę? Nie, tylko nie to, pomyślała i zaczęła szybciej oddychać. Nie chciała, by jej szef okazał się dupkiem, przecież mówił, że chce jak najlepiej dla swoich pracowników.

Bo ten… Ja… – Zaczęła się jąkać. Jak powiedzieć mu, że zapomniała oddać krwi, którą pobrała rano staruszce? Czy zrozumie to i przestanie się gniewać? A może bardziej go rozzłości, bo miała sklerozę?

Wyduś to z siebie – mruknął zniecierpliwiony. Zdecydowanie za długo czekał na nią, o wiele za długo i teraz nie miał ochoty tracić kolejnych minut na jej jąkanie się. Miał z nią dużo do omówienia, ale czasu było mało.

    Eli obrzuciła jego plecy gniewnym spojrzeniem. O co mu chodziło? Czyżby chciał się na niej wyżywać, bo miał małe kłopoty? Miała ochotę wstać i wyjść, ale wiedziała, że wtedy istniałoby ryzyko, że straci pracę, a tego bardzo nie chciała.

Kiedy siedziałam pod pana gabinetem, poczułam probówkę w kieszeni. Przypomniałam sobie, że zapomniałam oddać ją do laboratorium. Rano pobierałam krew na wewnętrznym starszej pani. Meg kazała mi zanieść to do analizy, a ja o tym zapomniałam. Naprawdę przepraszam, ale uznałam oddanie próbki za coś ważniejszego niż bycie punktualną. – Spuściła wzrok, mimo że wiedziała, że i tak jej nie widzi. Czuła się głupio, ale nawet teraz nie zmieniłaby decyzji. Stawiała zdrowie pacjentów ponad wszystko. Dla niej życie człowieka było cenniejsze niż własne bezpieczeństwo.

    Thomas uśmiechnął się pod nosem. O to mu chodziło. Umiała się przyznać do błędu, ale błędu, który był słuszny. Bardzo zadowalał go fakt, że dziewczyna troszczy się o zdrowie pacjentów. Jego szpital osiągał takie, a nie inne sukcesy dzięki rzetelności pracowników, jednak zdawał sobie sprawę, że nie wszyscy tacy byli.

Zadziwia mnie pani, panno Rubens. – Odwrócił się w końcu do niej z lekkim uśmiechem na twarzy. Elizabeth mogła zobaczyć, że jego mięśnie rozluźniły się, a spojrzenie miał łagodne i pełne ufności. – Jest pani inna niż te wszystkie pielęgniarki, a nawet lekarze. Inni udaliby, że zanieśli i zwaliliby całą winę na pracowników w laboratorium, natomiast ty… Wolałaś się spóźnić, by pacjentka potem nie cierpiała. To naprawdę wspaniałe. Cieszę się, że postanowiłem dać pani tę pracę, wyczuwałem w pani potencjał. – Jego uśmiech nieco się poszerzył, a może jej się tak tylko wydawało? Eliza poczuła ulgę. Czyli nie był zły, tylko ją sprawdzał. Miała nadzieję, że więcej razy tego nie zrobi, bo w innym przypadku dostanie palpitacji serca.

Jednak niepokoi mnie fakt, że ma pani słabą kondycje i w połowie etatu pani już nie nadążała za Meg. Ćwiczy pani? – Spojrzał w jej ciemne oczy i spoważniał. Nie mógł sobie pozwolić na to, by jego pracownicy dusili się i potrzebowali odpoczynku po pokonaniu kilku schodów. Jego szpital miał działać szybko i sprawnie oraz z precyzją. Nie dopuszczał do siebie myśli, że ktoś może zrobić jakiś błąd, szczególnie pielęgniarki. Uważał, że to one odgrywają najważniejszą rolę w całej tej hierarchii. To one pomagały lekarzom, pacjentom, były na każde zawołanie, orientowały się we wszystkim i czasem nawet rozpoznawały choroby wcześniej i szybciej niż lekarze.

Nie… To… To znaczy, tak. Nie. Nie wiem – westchnęła. – Biegałam codziennie rano, kiedy studiowałam, ale przestałam z braku czasu. Chcę zapisać się na fitness, by moja kondycja się poprawiła, ale wątpię, bym znalazła na to czas – bąknęła pod nosem zawstydzona tym, że jednak dowiedział się o wszystkim. Nie znosiła, gdy obca osoba wiedziała o jej wadach.

U nas w szpitalu na przedostatnim piętrze jest siłownia dla personelu. Może pani zawsze przyjść wcześniej i z niej skorzystać, bo wątpię, żeby po pracy  chciałoby się pani. – Uśmiechnął się życzliwie. – Musi pani tylko powiedzieć, że chce mieć do niej dostęp, a dam kartę, którą przykłada się do czytnika.

    Elizabeth zastanawiała się nad jego słowami. Nie wiedziała, czy w ogóle chciało jej się ćwiczyć. Ledwo co wstawała o dziewiątej w weekendy, a co dopiero o szóstej, by być godzinę przed pracą.

Zastanowię się nad pańską propozycją. – Uśmiechnęła się lekko. – Obawiam się jednak, że nie mam w sobie na tyle siły, by zmusić się do wstawania o godzinę wcześniej – mruknęła i spojrzała na Thomasa. Jego mina nie wyrażała żadnych emocji. Czyżby zawiodła go swoją odpowiedzią? W myślach wzruszyła ramionami, ponieważ w tej chwili nie miała zamiaru zakrzątać sobie tym głowy. Była zmęczona i chciała pójść pod ciepłą kołdrę.

Nie nalegam na ćwiczenia od razu, panno Rubens. Rzeczą jasną jest to, że organizm musi przyzwyczaić się do nowej pory wstawania. – Uśmiechnął się lekko. – Jednakże są dni, gdy ma pani na popołudnie, więc nie widziałbym przeszkód, by pani chodziła, chociaż w te dni na siłownię – mówił cicho, głosem bez emocji. Jego oczy błądziły po jej twarzy, chcąc odczytać jak najwięcej informacji. Elizabeth zarumieniła się lekko. No tak. W czwartek i poniedziałek zaczynała dopiero o szesnastej. Dlaczego zależało mu, aby chodziła na tę durną siłownię?! Sama zadbałaby o swoją kondycję, przecież nie była małym dzieckiem.

Ależ oczywiście, szefie – warknęła, a jej słowa były przesączone sarkazmem, który mieszał się z jadem. Jak on mógł w ogóle kazać chodzić jej na siłownię?! Była taki arogancki i władczy, że aż nie do zniesienia! W Elizie zaczęło się gotować. Miała ochotę przyłożyć mu z liścia i wyjść. Umiała sama decydować o tym, co dla niej jest najlepsze. Boże, jak ten facet zaczął jej działać na nerwy!

Nie takim tonem – mruknął do niej, a w jego oczach czaiła się złość. Nie cierpiał, gdy ktoś mu pyskował i miał niewyparzony język, choć musiał przyznać, że tej dziewczynie strasznie to pasowało.

    Eli uśmiechnęła się z dystansem i zmieniła położenie swoich nóg. Czuła, jak prawa noga zaczęła jej drętwieć.

Została jeszcze jedna kwestia, panno Rubens – chrząknął – Meg mówiła mi, że nie potrafi pani sterylnie zmyć podłogi, gdy wyleje się mocz lub krew. Dowiedziałem się, że w szpitalu, w którym pani robiła staż… Te zadania były podstawą, więc pytam się dlaczego? Przerasta to panią? Brzydzi?

    Elizę zatkało. Cholerna Meg mu wszystko powiedziała! A mówiła, że nie przekazała dyrektorowi nic złego, pomyślała i spojrzała na swojego przełożonego. Co miała mu powiedzieć? Że nie umie? Że się brzydzi? Że ją to przerasta, ponieważ ma z tym złe wspomnienie? Zamknęła oczy i wzdrygnęła się. Nie, nie mogła powiedzieć mu, że to zadanie powoduje, iż łzy napływają jej do oczu. Wzięła głęboki wdech, mając nadzieję, że jej głos będzie brzmiał naturalnie.

Przepraszam, po prostu Meg kazała mi to zrobić tak nagle, z zaskoczenia – szepnęła. – Postaram się nad tym popracować. Przyznaję się bez bicia, że w tamtym szpitalu też tego nie robiłam. – Pociągła nosem i wstała. – To wszystko?

Tak, może pani już iść do domu, jest pani pewnie padnięta. Zamówiłem już taksówkę. Stoi pod szpitalem. Do widzenia. – Uśmiechnął się lekko, a Rubens zrobiła to samo.

  Zamknęła drzwi samochodu i ruszyła do wieżowca, w którym jej przyjaciółka miała mieszkanie. Wyjęła klucz i weszła do środka. Dzisiejszy dzień bardzo ją przytłoczył. Zdjęła trampki i rzuciła torbę gdzieś w kąt. Położyła telefon na blacie, nawet nie sprawdzając, czy przypadkiem nie ma wiadomości lub nieodebranych połączeń. Zaszyła się w pokoju i położyła się na łóżku. O co mu chodziło? Dlaczego dzisiaj na rozmowie był taki inny, sztywny i bez poczucia humoru?, pomyślała i przykryła się kołdrą. Nawet nie zadbała o zdjęcie z siebie brudnych ubrań. Zamknęła oczy i odpłynęła do krainy Morfeusza, śniąc o błękitnych oczach i oschłym, wypranym z emocji głosie.

    Thomas wieczorem wyjechał z pracy i udał się do kawiarni na kawę i ciasto. Był bardzo zmęczony po całym dniu roboty. Myślami błądził daleko od rzeczywistości, martwił się o finanse. Firma, którą miał przejąć, była na skraju bankructwa, ale nikt o tym nie wiedział. Wahał się, czy ją kupić, czy też nie. Obawiał się, że to może nadszarpnąć jego opinię. Z drugiej strony, wiedział, że z pieniędzmi, które zarobił w szpitalu jako lekarz i dyrektor, mógłby podnieść tę firmę z łatwością, ale czy było warto?

    Drugą sprawą była Elizabeth Rubens. Nie zawróciła mu zbytnio w głowie, ale zafascynował się jej osobą. Była taka niewinna, czasem naiwna, że aż słodka. Powodowała, że hamował przy niej swoje negatywne emocje, bojąc się, iż mógłby wyrządzić jej krzywdę jednym słowem. Sprawiała wrażenie wrażliwej kruszynki. Całości dopełniał jej długi język i chęć pyskowania. Z reguły nie lubił takich ludzi i współpraca z nimi szybko się kończyła, ale czuł, że ta mała jest wyjątkiem od reguły. W końcu zasady są po to, by je łamać. Zdawał sobie sprawę, że Eliza jest w stanie dać rozgłos jego szpitalowi, mimo iż sama w to nie wierzyła. Wiedział, że musi ją tylko zmotywować do działania, podrzucić jej żyłkę, by połknęła haczyk.

    Wziął kawałek ciasta do ust i zaczął delektować się jego smakiem. Może kupienie tej firmy nie byłoby aż tak złym pomysłem? Bądź co bądź trzeba rozwijać swoje możliwości, poszerzać horyzonty, polować na co rusz to nowe okazje. Wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer swojego zastępcy.

Kupujemy tę działalność – powiedział, gdy usłyszał ciche „Sebastian, słucham?”. – Nie, to nie jest głupie! Sebastian… Nie, posłuchaj. Trzeba się rozwijać, prawda? W końcu… Nie przerywaj mi! – warknął zły do słuchawki. – Nie! Nie będę żałował tego! Ta firma potrzebuje solidnej ręki, zajmę się nią właściwie. Tak… Tak… Jasne… Zaraz wyślę ci numer do prezesa i ustal z nim cenę, pamiętaj… Właśnie tak, chłopie. – Rozłączył się i uśmiechnął pod nosem. Od razu polepszył się mu humor. Nie mógł uwierzyć, że to zrobił, że wydał polecenie kupna tej firmy. Stłumił w sobie śmiech i dokończył „kolację”.

    Nagle zadzwonił jego telefon. Mruknął coś pod nosem i odebrał. Przecież mówił, że nie chce, by ktokolwiek tego wieczora zawracał mu głowę.

Johnson – rzucił ozięble, ale gdy zorientował się, kto dzwoni, od razu zmienił ton głosu. – A dlaczego chce pani wziąć jednodniowy urlop? – Bardzo się zdziwił i zapłacił kartą za posiłek. – Mhm, tak, tak słyszę panią… – Wziął potwierdzenie zapłaty i ruszył do wyjścia. – No dobrze, jakoś będziemy musieli sobie jutro bez pani poradzić, bo nie ukrywam, ale to dzięki pani szpital normalnie funkcjonuje. – Uśmiechnął się do słuchawki. – Wieczorem? Nie, nie mam planów. Oczywiście. Osiemnasta. – Rozłączył się i wsiadł do swojego Audi prosto z salonu, i odjechał spod kawiarni.

    Gabrielle wstała bardzo wcześnie. Była sobota, zazwyczaj tego dnia spała do południa, ale tym razem nie miała takiego zamiaru, ponieważ pragnęła zrobić wielkie zakupy. Umyła się szybko, zjadła śniadanie, ubrała i wbiegła do pokoju przyjaciółki, krzycząc radośnie, że ma wstawać. Wskoczyła na nią i zaczęła ściągać z niej kołdrę, dalej krzycząc. Elizabeth zakrywała się skutecznie, dopóki nie wylądowała pod poduszką. Gabi nie dawała za wygraną i szturchała ją, popychała, szczypała.

No już, leniu, wstawaj! Mamy wielkie plany na dzisiejszy dzień. – Zaśmiała się radośnie i pociągnęła ją tak, że jej współlokatorka spadła z łóżka i spojrzała na nią gniewnie.

Wiesz co – wysyczała – niektórzy wczoraj mieli ciężki dzień w pracy i chcą to odespać! Poza tym jest siódma rano – mruknęła pod nosem i wstała, masując sobie pośladki.

Marudzisz, no szybko! Ubieraj się, raz, dwa, trzy! Chcę cię za pół godziny widzieć w moim aucie. – Zaśmiała się i w podskokach wyszła z pokoju Eli.

    Dziewczyna z trudem powlekła się do łazienki, wykonała poranną toaletę i zjadła śniadanie. Podejrzewała, co jej przyjaciółka chce dziś robić, więc zbierając się, wzięła kilka banknotów odłożonych na samochód.

    Wysiadły w podziemnym parkingu galerii i ruszyły do wejścia. Gabrielle wiedziała, że Elizabeth nie znosi zakupów i chodzenia po dużych sklepach, ale miała to gdzieś. Chciała się rozerwać, sprawić, że jej przyjaciółka na chwilę zapomni o stresie i wyluzuje się, na przykład przymierzając różne ciuchy.

Najpierw pójdziemy do BB, później po lody, a potem… Nie wiem, masz jakieś życzenia? – Spojrzała na nią z iskierkami podniecenia w oczach.

Potem możemy iść do sklepu z kosmetykami, muszę kupić sobie lakier do paznokci.

O, właśnie, ja muszę sobie podkład sprawić. – Zaśmiała się Gabi i zjechały windą na dół.

    Zaczęły chodzić po sklepach, przymierzając raz jedną bluzkę, raz drugą. Za każdym razem miały problemy z wybieraniem ciuchów. W sklepie kosmetycznym siedziały najdłużej. Szał kosmetyków i perfum porwał je całkowicie. Na rękę było im to, że na większość rzeczy była przecena i w sumie nie przepłaciły przy kasie, i nie wykosztowały się za bardzo.

    Idąc w stronę windy, Eliza zwróciła uwagę na sklep chemiczny. Obrzuciła spojrzeniem ludzi w nim obecnych i ujrzała swojego szefa. Kupował akurat jakieś zapakowane w woreczki substancje. Zatrzymała się w pół kroku i przyjrzała się bliżej. W sklepie chemicznym nie było lekarstw ani narkotyków, więc co mógł tam robić?

Eli! Rusz tyłek – warknęła na nią przyjaciółka. Gniewny głos Gabrielle wystarczył, by Rubens wróciła na ziemię i powlekła się za nią.

Widziałaś to, co ja? – zapytała niepewnie i wsiadła do samochodu, rzucając zakupy do tyłu.

To znaczy co? – Uniosła brew i odpaliła pojazd. Już po chwili były na autostradzie. Elizabeth zmarszczyła brwi.

Mojego szefa w sklepie chemicznym. Jestem ciekawa, co mógł tam robić. Przecież nie ma tam ani leków, ani narkotyków. – Zamyśliła się.

Może będzie robił doświadczenia na uczelni i potrzebuje paru składników?

    W sumie to by miało sens. Resztę drogi dziewczyny siedziały w milczeniu, słuchając Nirvany, która wydobywała się z samochodowych głośników. Gdy już dotarły do wieżowca, dziewczyny rzuciły się do łazienki, a kiedy wpadły na siebie, wybuchnęły głośnym śmiechem. W końcu Gabrielle ustąpiła, wiedząc, że jej przyjaciółka ma na rano do pracy.

Dzięki – rzuciła brunetka i poszła pod prysznic. Chciała jak najszybciej wylądować w łóżku. Cholera, dlaczego zakupy w galerii trwają cały dzień? Mruknęła w myślach i ubrała piżamę.

    O godzinie osiemnastej Thomas siedział w klubie, czekając niecierpliwie na przyjaciółkę. Bardzo chciał z nią porozmawiać. Ostatnio nie mieli czasu na spotkania, goniła ich praca i często zajęcia dodatkowe albo spotkania biznesowe. Dyrektor był związany ze swoją przyjaciółką. Być może wynikało to z tego, że kiedyś mieli ze sobą romans, ale gdy ona się w nim zakochała, coś pękło i zostali tylko przyjaciółmi. Tak czy owak, Meg znała go jak własną kieszeń. Zdążyła go poznać, zanim zaczął zamykać się na ludzi, włączając tryb obronny. Próbowała go namówić, by kogoś poznał, zakochał się, ale Chris jak zawsze był uparty.

Witaj. – Uśmiechnęła się i usiadła na krześle. Przywołała kelnera i zamówiła sobie szampana. – To opowiadaj, co u ciebie słychać. Strasznie się stęskniłam za tobą, dlatego też wymusiłam nasze spotkanie. Nie jesteś zły, prawda?

Nie! Broń Boże, sam chciałem zadzwonić jeszcze w tym miesiącu i umówić się z tobą na kolację, ale skoro byłaś pierwsza, to nie wypadało odmówić. U mnie? Nie chcesz wiedzieć – mruknął i przetarł twarz dłońmi. Kelner przyniósł Meg szampana i od razu upiła łyka.

No dalej, Thomas. Coś cię trapi, prawda? – Uśmiechnęła się ciepło. – Jeśli chodzi o to, co robisz, to się nie bój. Może nie popieram tego, ale nigdy cię nie wydam. Trzymam to nadal w tajemnicy. Myślę, że robisz słusznie, mimo że sama czegoś takiego bym nie zrobiła. Ale ty jesteś inny, masz odwagę i dobrze wszystko kryjesz. – Trafiła w sedno sprawy. Wiedziała o tym i dlatego zaczęła go wspierać. Martwiła się o Thomasa i zdawała sobie sprawę, że z jego psychiką może być źle. Uśmiechnęła się blado. – Swoją drogą, oni sami podpisali umowę z diabłem, wchodząc do twojego szpitala. – Oczy jej zabłysły. Thomas zaśmiał się cicho i pokręcił głową.

Ty zawsze wiesz, jak rozbawić człowieka. – Uśmiechnął się szeroko. – Problem w tym, że już miałem trochę kłopotów z rodzinami pacjentów… Obawiam się, że ludzie zaczynają coś podejrzewać, a przecież robię wszystko zgodnie z procedurą. – Zaśmiał się. – Może wyglądam na człowieka, którego lepiej mieć na dystans? – Spojrzał na nią pytająco i uniósł brew.

Wyglądasz na młodego, czarującego i inteligentnego człowieka, jak ktoś mógłby ci nie ufać? – Zdziwiła się i upiła łyk . – Ale ponoć wymigałeś się od większych problemów i w końcu ci uwierzyli, prawda?

Tak, tak, ale wiesz, ile stresu mnie to kosztowało? – Poluzował krawat. – Nigdy więcej nie chcę przeżywać czegoś podobnego, to gorsze niż powiedzenie matce chorego dziecka, że ono nie żyje – burknął i spuścił wzrok. – Jestem złym człowiekiem, Meg… Dlaczego mimo to dalej się ze mną przyjaźnisz? Dlaczego nie odsuwasz się ode mnie, nie uciekasz, gdzie pieprz rośnie, gdy mnie widzisz?

    Kobieta nie spodziewała się tego pytania i zamyśliła się. Dlaczego? Dlaczego jeszcze nie odeszła i nie zostawiła go samego z tym wszystkim? Sama nie wiedziała… Może to chęć bycia blisko niego, wspierania go, dawania rad? Był dla niej jak młodszy brat, o którego musiała się troszczyć, bo inaczej zrobiłby sobie krzywdę.

A jak myślisz, mały łobuzie? – Uśmiechnęła się chytrze i zachichotała.

No dobra, przyznaję. Głupie pytanie.

Bardzo głupie, Thomas, bardzo. Jak na ciebie to… Jestem zawiedziona. –Zaśmiała się.

Mogę prosić panią do tańca? – Wstał i wyciągnął do niej dłoń. Meg z miłą chęcią przyjęła ją i już po chwili wirowali na parkiecie, śmiejąc się w głos.

Dobry tancerz z ciebie. – Uśmiechnęła się zadziornie i teraz to ona prowadziła, robiąc mu na złość.

Czyżbyś śmiała wątpić w moje możliwości? – Uniósł brew i zrobił niebezpieczny krok, ponieważ prześlizgnął ją między swoimi nogami, a następnie odchylił ją do tyłu. – Nieładnie, Meg, nieładnie.

A ty jak zawsze marudzisz. – Dała dalej się prowadzić.

    Następnego dnia Elizabeth zjawiła się w pracy przed czasem i od razu skierowała się do szatni, gdzie przebrała się, zostawiając rzeczy w szafce. Zabierając telefon oraz kilka drobnych na obiad, popędziła na górę, szukając Meg. Rozglądała się po każdym oddziale, ale nigdzie jej nie widziała. W końcu wpadła na nią w windzie. Jej opiekunka jechała do piwnicy. Do piwnicy, niby po co, skoro tam są same graty i zamknięte oddziały?, pomyślała i uśmiechnęła się do niej ciepło i promiennie.

Witaj, Elizo. Dziś jedziesz na SOR, to będzie taki mały test dla ciebie, ponieważ często trafiają tam ludzie prosto z wypadków. Pomożesz w dyżurze kilku lekarzom. Ja niestety nie mogę. Dyrektor kazał mi posprzątać graciarnię. – Uśmiechnęła się przepraszająco i wypędziła swoją podopieczną z windy. Elizabeth westchnęła i pobiegła schodami na SOR. Miała szczęście, że znajdował się na pierwszym piętrze.

    Weszła powoli do pokoju pielęgniarek i cicho się przedstawiła. Nie znosiła być nową w różnych miejscach! To ją tak bardzo krępowało, że nie była wtedy w stanie wydusić z siebie ani słowa. Usiadła na pufie, słuchając plotek, jednak po chwili wyłączyła się, bo uznała, że to nic ciekawego. Rozmowy dziewczyn o tym, który lekarz jest bardziej przystojny, naprawdę nie były w guście Elizabeth. Dziewczyna nie dopuszczała do siebie myśli, że mógłby się jej spodobać jakikolwiek mężczyzna. Nie była piękna, bogata, więc co płeć przeciwna miałaby w niej pokochać? Sięgnęła po kawałek ciasta. Była bardzo głodna, a wolała nie pracować z pustym żołądkiem. Pomyślała o reakcji szefa na wieść, że nic nie je w pracy i wzdrygnęła się. Gdy zjadła ciasto, wyszła z pokoju rozglądając się. SOR nie był dużym oddziałem. Trafiały tu przypadki szczególne, nagłe, prosto z wypadków. Eliza pomyślała, że mogłaby pracować na tym oddziale, ponieważ nie wyglądał na taki, gdzie jest dużo latania przy pacjentach.

Niech ktoś tu natychmiast przyjdzie! – Usłyszała krzyki z sali. Eli była najbliżej. Odwróciła się, czy przypadkiem jakaś pielęgniarka nie biegnie na pomoc, ale… No właśnie, ale. One siedziały na tyłku, śmiały się i plotkowały, gdy tam ktoś potrzebował pomocy! Zobaczyła, jak kilku lekarzy biegnie w stronę sali. Początkowo czuła, że nie jest w stanie się ruszyć, ale po dwóch większych wdechach rzuciła się za nimi i natychmiast założyła maskę oraz rękawiczki.

Ty, adrenalina, ty! Tak, ty! – Ratownik wskazał na Rubens.– Reanimuj! Już! – Rzuciła się na młodego chłopaka i zaczęła wykonywać bardzo męczące polecenie. Dopiero teraz była w stanie zobaczyć, co mu jest. Miał zmasakrowaną twarz, lewą nogę zmiażdżoną i otwarte złamanie prawej ręki. Gdy go reanimowała, poczuła na rękach krew. No tak, czego mogła się spodziewać? Klatka piersiowa też nie była w najlepszym stanie. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, by go uratować. Przecież każdy zasługuje na chociaż jeden, jedyny dodatkowy dzień życia. Może ten chłopak miał dziewczynę, której przed wypadkiem nie zdążył powiedzieć, jak bardzo ją kocha?

    Nie zauważyła nawet, jak minęło pięć minut. Wszystko działo się nagle, chaotycznie. Na sali były głośne krzyki, rozkazy i przekleństwa. Każdy miał zajęte ręce, nikt nie chciał przerywać swojej czynności, w końcu chodziło o życie człowieka. Elizabeth Rubens czuła, jak opada z sił, ale nie poddawała się, zależało jej na tym, by chłopak zaczął oddychać.

Odsuń się i wezwij chirurga – warknął ktoś na nią i wyrywając się z rozmyślań, wybrała numer na oddział chirurgiczny.

    Po pięciu minutach przybył chirurg. Zaczął oglądać pacjenta, określając kolejność operacji, a młody ratownik nadal kontynuował reanimację pacjenta. Eliza odetchnęła z ulgą. Nie czuła rąk, ramion i miała wrażenie, że zaraz wypluje płuca. Musiała przyznać, że takie przywracanie czynności życiowych było o wiele bardziej męczące, niż próbowanie tego na manekinie. Oparła się o ścianę i wzięła głęboki wdech. Jak przez mgłę widziała, jak medycy wstrzykują chłopakowi różne lekarstwa, a ratownicy na zmianę go reanimują. Nagle ktoś ją szturchnął. Podniosła wzrok i zobaczyła, że ktoś każe jej iść dalej reanimować. Podeszła szybko do chłopaka i wznowiła reanimację. Dlaczego to było takie męczące? Dlaczego nie miała na tyle dobrej kondycji, by móc podtrzymywać go przy życiu przez kolejne dziesięć minut? Teraz rozumiała słowa dyrektora, gdy ją wezwał do siebie i kazał chodzić na siłownie. Nie chciał jej obrażać, tylko chciał, by była w stanie długo reanimować pacjenta. Elizabeth postanowiła, że zgłosi się jednak po tę durną kartę na siłownię.

Dobra, dość, oddycha. – Odsunął ją chirurg i wstrzyknął chłopakowi miejscowe znieczulenie. Eliza usiadła pod ścianą wykończona. Kiedy poczuła, że oddech jej wraca, wstała i zauważyła, że chłopak znowu przestał oddychać. Przedarła się przez ratowników i zaczęła go od nowa reanimować, niestety już na nic. Nie zdołała przywrócić mu bicia serca. Lekarz stojący obok niej stwierdził sucho:

Zgon pacjenta nastąpił o 9:08. – Dziewczyna osunęła się na kolana i zaniosła się szlochem.

On… On… – wydusiła przez łzy. – Nie żyje… On nie żyje – szepnęła. Spojrzała na twarz chłopaka. Na lewym policzku nie było skóry, mięśnie były poszarpane i była widoczna kość policzkowa. Ciało Elizabeth zaczęło napinać. O nie, nie w tej chwili, Eli, nie wymiotuj, powtarzała sobie w myślach i złapała się za brzuch. Miała wrażenie, że żołądek skręca się jej w jeden wielki supeł. Odwróciła się od zmarłego i znów zaczęła płakać. Mogła go uratować, mogła… Ale nie zrobiła tego. Dlaczego? Och, to oczywiste, odciągnęli mnie od reanimacji, warknęła zła w myślach i skuliła się w kącie. Miała gdzieś, że brudzi się krwią. W tej chwili liczyło się to, że nie uratowała życia młodemu człowiekowi.

Idź się przebrać w sterylne ciuchy, umyj ręce, twarz – mruknął nad nią Thomas. Dziewczyna podniosła załzawione oczy. Jak on się tu znalazł? Wstała i zniknęła w łazience, robiąc to, co jej kazał.

    Rzuciła się na łóżko i zalała łzami. Gabrielle nie było w domu. Po raz pierwszy dziękowała Bogu za samotność. Gabi czasem potrafiła być natrętna i zapewne teraz wypytywałaby o wszystkie szczegóły, a Elizabeth wiedziała, że tego by nie zniosła i nie potrafiłaby powiedzieć przyjaciółce, by sobie poszła, bo cholernie potrzebowałaby kogoś przytulić. Wtuliła twarz w poduszkę, nie dbając o zdjęcie ubrań i zaczęła ją moczyć łzami. To była dla niej szkoła życia. Na jej oczach umarł człowiek i to z jej winy, bo posłuchała ratownika i, zamiast dalej reanimować, zajęła się dzwonieniem do chirurga. Czy mogła wynagrodzić to zmarłemu? Chyba nie. Ta myśl zdołowała Eli jeszcze bardziej, powodując kolejne fale łez. Wiedziała, że to głupie, co teraz robi, w końcu nie znała pacjenta, ale myśl, że mogła coś zrobić, była ponadto wszystko.

    Wykończona płaczem w końcu usnęła na białej pościeli, ale nie spała spokojnie. Co chwile śniła się jej twarz chłopaka, jego poranione nogi, ręce i klatka piersiowa. Widziała w koszmarze, że to ona wbija mu nóż w serce, dobijając go i zabierając ostatnie tchnienie, tak, jak róża z premedytacją wbija swoje ciernie w ludzkie palce.

Rozdział 1

Trudne początki

     Elizabeth stała przed lustrem, obserwując swoje ciało. Jej proste włosy nie układały się za dobrze. Miała wrażenie, że jak tylko wyjdzie na dwór, zaczną się kręcić i się rozczochrają. Chciała zrobić dobre wrażenie, w końcu nawet po pierwszym spotkaniu można już ocenić człowieka. Rzuciła okiem na swój ubiór, sprawdzając po raz ostatni, czy wszystko odpowiednio na niej leży. Miała na sobie żakiet, białą bluzkę i czarne spodnie. Tego dnia szła do szpitala na rozmowę o pracę. Strasznie się stresowała, wiedziała, że nie ma zbyt dużego doświadczenia, a klinika, w której odbywała staż, nie cieszyła się dobrą opinią. Wiedziała też, iż dyrektorem owego szpitala, w którym bardzo chciała pracować, był młody i cholernie bogaty lekarz. Elizabeth zdawała sobie sprawę, że musi być bardzo zdolny i inteligentny, mimo że do tego sukcesu nie doszedł sam. Prasa niedawno pisała, że stary dyrektor – ojciec obecnego – ustąpił ze swojego stanowiska na rzecz syna. Nic dziwnego więc, że ten był wyjątkiem od reguły i jako jedyny w stanie Kalifornia został mianowany dyrektorem szpitala jeszcze przed trzydziestką. Martwił ją też fakt, że nie wiedziała nic o swoim – być może przyszłym – pracodawcy. Znała jego nazwisko, nic więcej. Nie chciała wpisać w Google jego danych, wiedziała bowiem, że wtedy zestresowałaby się jeszcze bardziej. Wzięła wdech i odgarnęła czarne włosy do tyłu, związując je w koński ogon. Kątem oka dostrzegła swoją współlokatorkę, która gotując obiad, tańczyła w rytm muzyki. Uśmiechnęła się szeroko. Podziwiała tę kobietę. Pomimo tego, że nie była pięknością, posiadała kilka kilogramów więcej, to potrafiła poruszać się tak, jakby nie miała żadnych kompleksów!  Elizabeth wzięła kolejny głęboki wdech i założyła stare trampki. Chwyciła dokumenty, dyplom ukończenia studiów i wyszła z mieszkania. Schodząc na parking, myślała tylko o tym, by się nie potknąć. Nienawidziła swoich nóg. Co rusz potykała się o nie, przez co albo lądowała na ziemi, albo wpadała na jakichś ludzi, którzy dziwnie się na nią patrzyli. Dziewczyna w takich momentach miała ochotę zakopać się pod ziemią i nigdy nie wyjść. Zawsze się zastanawiała, dlaczego inni mogą normalnie stąpać po tej ziemi, a ona akurat nie? To było jak przekleństwo. Czytaj dalej